Rozdział 2 po długiej przerwie!
Trochę się nad nim męczyłam i mam nadzieję, że się spodoba!
Z góry przepraszam za błędy wszelkiej maści!
___________________________________________
- Co. To. Miało. Znaczyć?!!! - spytała Nicky, gdy usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku na sali, która wyglądem przypominała Wielką Salę z serii filmów o "Harry'm Potterze", lecz tutaj nie było ani zaczarowanego sufitu, ani czerech podłużnych stołów. Zamiast tego całe pomieszczenie, oprócz podwyższenia, na którym był jedyny podłużny stół służący do jedzenia, było podzielone na trzy części. Każda miała podłogę innego koloru: żółto-srebrna dla Wilkołaków, czerwono-czarna dla Wampirów i zielono-złota dla Czarodziei. Ułożone zostały w różnych kombinacjach, co dawało efekt pięknej mozaiki. Na "terytoriach" Sekt rozmieszczone zostały okrągłe stoliki, przy których stały od trzech do pięciu krzeseł.
Na środku sali, gdzie spotykały się wszystkie sześć kolorów, stał jeden stolik. Na każdych kolorach stało jedno krzesło. Stolik ten został zarezerwowany dla następców Wielkiej Trójki, ale oni od prawie półtora tysiąca lat się nie pojawili.
Całą salę oświetlały cztery zabytkowe żyrandole. Przed podwyższeniem stał szwedzki stół, na którym zależnie od pory pojawiały się różne potrawy: od jajek i bekonu po rozmaite zupy do najzwyklejszych w świecie kanapek.
- Nie rozumiem. - odparłam. - O co chodzi?
- O co chodzi?! - warknął Louis. - O obściskiwanie się z tamtym wampirem chodzi! O bratanie się z wrogiem!
- Ja wca... - zaczęłam.
- Idioci. - przerwał mi Matt. - Wy tego nie widzicie? Ona robi to specjalnie. Z pomocą tego krwiopijcy chce zdobyć Pazur Pierwszego Wilkołaka. - wyjaśnił swoją tezą. - Sprytne. - podsumował. Nicole, Jasmine i Louis natychmiast popatrzyli na mnie przychylniej.
- Zwariowałeś! - syknęłam w stronę Matthew'a. - Ja nie chcę wykorzystać Nath'a! Przyjaźniłam się z nim zanim oboje dowiedzieliśmy się, że jesteśmy nadnaturalni. Nie mam zamiaru zakończyć tej przyjaźni tylko dlatego, że jesteśmy w innych Sektach. Jeśli wam to przeszkadza to droga wolna, możecie iść. - ostatnie zdanie zostało skierowane do wszystkich siedzących przy stoliku. I wszyscy zamarli po mojej wypowiedzi.
Nieco uspokojona zaczęłam maltretować swój bekon, wyobrażając sobie, że twarz przywódcy wampirzego gangu, z którym spotkałam Nath'a. Tą interesującą czynność przerwał mi dźwięk otwieranych, a raczej wywarzanych, drzwi. Zrobiła to ta sama grupa, tylko w pomniejszonym składzie, bez Jonathana. Zaczęli się rozglądać za czymś, lub za kimś, po naszej części sali. Zauważywszy mnie prędko ruszyli w moją stronę.
- Ty pie****na suko! - warknął obiekt moich wcześniejszych wyobrażeń. - Co zrobiłaś Jonathan'owi?
- Nic! - pisnęłam przerażona. Nigdy nie byłam odważna. Moi przyjaciele uważnie śledzili każdy ruch wampirzego gangu, z napiętymi i w każdej chwili gotowymi do ataku mięśniami. Chyba mi wybaczyli przyjaźń z Nath'anem. Gdy przywódca grupy miał wejść na "nasz" teren, Louis i Matthew w ułamku sekundy znaleźli się przy nim i odrzucili na kilka metrów. Oszołomiony wampir przez kilka chwil się nie ruszał, by po chwili z prędkością światła stanąć na nogi. Nie zauważalnie zbliżył się do mnie i moich towarzyszy i chwycił mocno za gardło Matt'a. Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Twarz wilkołaka zrobiła się sina. I gdzie są nauczyciele, gdy są potrzebni?! - pomyślałam z rozpaczą, patrząc na duszącego się Matthew'a.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Nath. Wystarczyło mu jedno zimne spojrzenie, by ocenić sytuację, tyle samo, co mi, żeby zauważyć, iż jest teraz w stanie istnej furii. W kilku susach znalazł się przy swoim koleżce i dał mu, za przeproszeniem, w pysk. Oszołomiony wampir puścił Matt'a, który zaczął spazmatycznie oddychać. Natychmiast przy nim znalazły się Jasmine i Nicole.
W tej samej chwili między nami a przywódcą wampirów stanął mój przyjaciel w pozie do ataku, był lekko pochylony, miał zgięte pod kątem prostym kolana i obnażał kły. Rozłożył szeroko ręce, jakby chciał ochronić wszystkie wilkołaki za nim stojące, a w szczególności mnie. Wyglądał prawie tak przerażająco jak Nath ze snu.
- Jonathan! - krzyknął jakiś nie znany mi wampir, wstając gwałtownie. - Co ty odwalasz?! - z gardła Nightway'a wydobył się wściekły warkot. Przerażony wampir cofną się. Brunet spiął mięśnie, gotowy do bójki.
- Nath, nie! - pisnęłam, kładąc mu rękę na ramieniu. Chłopak lekko się rozluźnił, lecz nadal nie spuszczał groźnego wzroku ze swoich braci i sióstr. - Przestań, nie warto! - wciągnął głośno powietrze i wyprostował się. Zabrałam dłoń z jego ramienia. I to był błąd.
Nie spostrzeżenie rzucił się na najbliższego wampira. Krzyknęłam zaskoczona, a jeszcze bardziej się zdziwiłam, gdy do walki dołączyły się prawie wszystkie wilkołaki, bo Matt wciąż chwytał oddech. Rozlegały się piski, krzyki i jęki. Popatrzyłam na czarodziei, którzy przyglądali się wszystkiemu z chłodną obojętnością. Gdybym ja poszła po nauczycieli, każdy z mojej Sekty miałby mi za złe, bo przerwałam im zabawę. Niesamowite, że po tygodniu wśród nich dowiedziałam się tylu rzeczy o mojej przyszłej rasie.
Napotkałam spojrzenie jednego z nich. Z nie wiadomych powodów miałam wrażenie, że doskonale wie, co chce mu przekazać. Po chwili wstał i wyszedł z sali.
Walka między wilkołakami a wampirami nadal trwa, ku uciesze trzeciego klanu. Wyglądałam w tłumie walczących moich znajomych. Walczyli w zwartej grupie, osłaniali siebie na wzajem, co było bardzo dziwne. Nigdy nie widziałam, żeby wampir i wilkołak walczyli razem przeciw innym wampirom. No, ale czego mam się spodziewać w życiu po dwóch miesiącach wiedzy o nadnaturalności?! Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
Stali w nich nauczyciele Historii Ras. Dwie kobiety, jedna niska, pulchna, druga średniego wzrostu o figurze modelki, i jeden mężczyzna, wysoki i postawny. Najniższa kobieta uczyła jeszcze Alchemii, blondwłosa - Magii, a przedstawiciel płci brzydkiej był nauczycielem Walki. "Bitwa" zamarła. Niektórzy z walczących zatrzymali się w dziwnych pozycjach - wisząc, będąc trzymanym przez przeciwnika lub trzymając nad głową krzesło, z zamiarem roztrzaskania go na głowie kulącego się wroga. Damien Morris, wychowawca Wilkołaków, i Anastazja Karppinen, wychowawczyni Wampirów, podeszli kilka kroków do przodu. Obok Sary Smirnow, wychowawczyni Czarodziei, stanął ten blondyn, który wyszedł ze stołówki.
- Kto rozpoczął tą walkę? - zapytał zimnym barytonem profesor Morris.
W sali zapadła ciężka cisza, atmosferę można było ciąć nożem. Nagle rozległy się kroki. Wszyscy jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę źródła dźwięku, którym okazał się Nath. Szedł dumnie wyprostowany, spokojny. Jego postawę psuły rozcięty łuk brwiowy i dolna warga. Zatrzymał się w odległości trzech metrów od nauczycieli.
- Ja. - powiedział donośnie, choć nie potrzebnie. W tej chwili każdy by to usłyszał, nawet gdyby szeptał. Mój wychowawca uśmiechnął się podle. Nie tolerował wampirów, a w szczególności pewnej blondynki stojącej obok niego. Jasmine opowiadała, że słyszała, iż pan Morris kiedyś był zakochany w niej, ale ona odrzucała jego zaloty.
- Osobiście zajmę się twoją karą. - syknął zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Daj spokój, Morris! - powiedziała dźwięcznym sopranem profesor Karppinen. - Na pewno pan Nightway ma dobre wytłumaczenie! - te słowa skierowała do swojego ucznia. Jonathan spojrzał na mnie, potem na Matthew'a, by w końcu spojrzeć na nauczycielkę.
- Uderzyłem Simona Madden'a, bo dusił tamtego wilkołaka. - wskazał na Arslan'a. Obydwoje wychowawcy otworzyli szeroko oczy w wyrazie głębokiego szoku. Spojrzeli na arystokratę, który kiwnął głową na potwierdzenie. Popatrzeli po sobie, po czym głos zabrała kobieta:
- Wszyscy do pielęgniarki! Już! - wilkołaki i wampiry, rzucając sobie mordercze spojrzenia, ruszyły w stronę drzwi. Nath szedł razem z moimi znajomymi, lecz za nim zniknął na wiekowymi drzwiami, puścił mi perskie oczko. Pokręciłam rozbawiona głową. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak, który przyprowadził profesorów, zmierzał w moją stronę.
Był wysoki, mierzył na oko coś koło metra osiemdziesiąt. Długa grzywka w kolorze ciemnego blondu przykrywała jego oczy koloru świeżej trawy. Na wąskich, ale pełnych ustach widać było ironiczny uśmiech, który skierowany był tylko dla mnie. Przystanął metr ode mnie, jakby bał się, że czymś go zarażę. Ciągle patrzył na mnie i dopiero po chwili zorientowałam się, iż to ja mam pierwsza się odezwać.
- Dziękuję, że przyprowadziłeś belfrów. - podziękowałam. Przechylił głowę na prawą stronę i zaczął mi się przyglądać badawczo, by po chwili parsknąć krótkim, ironicznym śmiechem.
- Myślałaś, że robię to bezinteresownie. - bardziej stwierdził niż zapytał. Miał przyjemny dla ucha, uwodzicielski, niski głos. - Jesteś mi winna przysługę.
- Co mam zrobić? - nie obijałam w bawełnę.
- Na razie nic. - odparł. - Myślę, że później mi się przydasz.
- Jak coś wymyślisz... - zaczęłam. - to szukaj Sophii Meyer, ok? - wyprostował głowę i przejechał pociągłym spojrzeniem po całej mojej postaci, jakby coś skanował.
- Alexander Wincler. - wyciągną w moją stronę rękę, którą po krótkim zawahaniu, uścisnęłam. Uśmiechnął się cynicznie i ruszył w stronę swoich znajomków. Przyglądał się przez chwilę, jak siada między innymi czarodziejami i zaczyna swobodnie dyskutować, a po chwili sama odwróciłam się na pięcie i podeszłam w stronę moich koleżanek.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Nath. Wystarczyło mu jedno zimne spojrzenie, by ocenić sytuację, tyle samo, co mi, żeby zauważyć, iż jest teraz w stanie istnej furii. W kilku susach znalazł się przy swoim koleżce i dał mu, za przeproszeniem, w pysk. Oszołomiony wampir puścił Matt'a, który zaczął spazmatycznie oddychać. Natychmiast przy nim znalazły się Jasmine i Nicole.
W tej samej chwili między nami a przywódcą wampirów stanął mój przyjaciel w pozie do ataku, był lekko pochylony, miał zgięte pod kątem prostym kolana i obnażał kły. Rozłożył szeroko ręce, jakby chciał ochronić wszystkie wilkołaki za nim stojące, a w szczególności mnie. Wyglądał prawie tak przerażająco jak Nath ze snu.
- Jonathan! - krzyknął jakiś nie znany mi wampir, wstając gwałtownie. - Co ty odwalasz?! - z gardła Nightway'a wydobył się wściekły warkot. Przerażony wampir cofną się. Brunet spiął mięśnie, gotowy do bójki.
- Nath, nie! - pisnęłam, kładąc mu rękę na ramieniu. Chłopak lekko się rozluźnił, lecz nadal nie spuszczał groźnego wzroku ze swoich braci i sióstr. - Przestań, nie warto! - wciągnął głośno powietrze i wyprostował się. Zabrałam dłoń z jego ramienia. I to był błąd.
Nie spostrzeżenie rzucił się na najbliższego wampira. Krzyknęłam zaskoczona, a jeszcze bardziej się zdziwiłam, gdy do walki dołączyły się prawie wszystkie wilkołaki, bo Matt wciąż chwytał oddech. Rozlegały się piski, krzyki i jęki. Popatrzyłam na czarodziei, którzy przyglądali się wszystkiemu z chłodną obojętnością. Gdybym ja poszła po nauczycieli, każdy z mojej Sekty miałby mi za złe, bo przerwałam im zabawę. Niesamowite, że po tygodniu wśród nich dowiedziałam się tylu rzeczy o mojej przyszłej rasie.
Napotkałam spojrzenie jednego z nich. Z nie wiadomych powodów miałam wrażenie, że doskonale wie, co chce mu przekazać. Po chwili wstał i wyszedł z sali.
Walka między wilkołakami a wampirami nadal trwa, ku uciesze trzeciego klanu. Wyglądałam w tłumie walczących moich znajomych. Walczyli w zwartej grupie, osłaniali siebie na wzajem, co było bardzo dziwne. Nigdy nie widziałam, żeby wampir i wilkołak walczyli razem przeciw innym wampirom. No, ale czego mam się spodziewać w życiu po dwóch miesiącach wiedzy o nadnaturalności?! Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi.
Stali w nich nauczyciele Historii Ras. Dwie kobiety, jedna niska, pulchna, druga średniego wzrostu o figurze modelki, i jeden mężczyzna, wysoki i postawny. Najniższa kobieta uczyła jeszcze Alchemii, blondwłosa - Magii, a przedstawiciel płci brzydkiej był nauczycielem Walki. "Bitwa" zamarła. Niektórzy z walczących zatrzymali się w dziwnych pozycjach - wisząc, będąc trzymanym przez przeciwnika lub trzymając nad głową krzesło, z zamiarem roztrzaskania go na głowie kulącego się wroga. Damien Morris, wychowawca Wilkołaków, i Anastazja Karppinen, wychowawczyni Wampirów, podeszli kilka kroków do przodu. Obok Sary Smirnow, wychowawczyni Czarodziei, stanął ten blondyn, który wyszedł ze stołówki.
- Kto rozpoczął tą walkę? - zapytał zimnym barytonem profesor Morris.
W sali zapadła ciężka cisza, atmosferę można było ciąć nożem. Nagle rozległy się kroki. Wszyscy jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę źródła dźwięku, którym okazał się Nath. Szedł dumnie wyprostowany, spokojny. Jego postawę psuły rozcięty łuk brwiowy i dolna warga. Zatrzymał się w odległości trzech metrów od nauczycieli.
- Ja. - powiedział donośnie, choć nie potrzebnie. W tej chwili każdy by to usłyszał, nawet gdyby szeptał. Mój wychowawca uśmiechnął się podle. Nie tolerował wampirów, a w szczególności pewnej blondynki stojącej obok niego. Jasmine opowiadała, że słyszała, iż pan Morris kiedyś był zakochany w niej, ale ona odrzucała jego zaloty.
- Osobiście zajmę się twoją karą. - syknął zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Daj spokój, Morris! - powiedziała dźwięcznym sopranem profesor Karppinen. - Na pewno pan Nightway ma dobre wytłumaczenie! - te słowa skierowała do swojego ucznia. Jonathan spojrzał na mnie, potem na Matthew'a, by w końcu spojrzeć na nauczycielkę.
- Uderzyłem Simona Madden'a, bo dusił tamtego wilkołaka. - wskazał na Arslan'a. Obydwoje wychowawcy otworzyli szeroko oczy w wyrazie głębokiego szoku. Spojrzeli na arystokratę, który kiwnął głową na potwierdzenie. Popatrzeli po sobie, po czym głos zabrała kobieta:
- Wszyscy do pielęgniarki! Już! - wilkołaki i wampiry, rzucając sobie mordercze spojrzenia, ruszyły w stronę drzwi. Nath szedł razem z moimi znajomymi, lecz za nim zniknął na wiekowymi drzwiami, puścił mi perskie oczko. Pokręciłam rozbawiona głową. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak, który przyprowadził profesorów, zmierzał w moją stronę.
Był wysoki, mierzył na oko coś koło metra osiemdziesiąt. Długa grzywka w kolorze ciemnego blondu przykrywała jego oczy koloru świeżej trawy. Na wąskich, ale pełnych ustach widać było ironiczny uśmiech, który skierowany był tylko dla mnie. Przystanął metr ode mnie, jakby bał się, że czymś go zarażę. Ciągle patrzył na mnie i dopiero po chwili zorientowałam się, iż to ja mam pierwsza się odezwać.
- Dziękuję, że przyprowadziłeś belfrów. - podziękowałam. Przechylił głowę na prawą stronę i zaczął mi się przyglądać badawczo, by po chwili parsknąć krótkim, ironicznym śmiechem.
- Myślałaś, że robię to bezinteresownie. - bardziej stwierdził niż zapytał. Miał przyjemny dla ucha, uwodzicielski, niski głos. - Jesteś mi winna przysługę.
- Co mam zrobić? - nie obijałam w bawełnę.
- Na razie nic. - odparł. - Myślę, że później mi się przydasz.
- Jak coś wymyślisz... - zaczęłam. - to szukaj Sophii Meyer, ok? - wyprostował głowę i przejechał pociągłym spojrzeniem po całej mojej postaci, jakby coś skanował.
- Alexander Wincler. - wyciągną w moją stronę rękę, którą po krótkim zawahaniu, uścisnęłam. Uśmiechnął się cynicznie i ruszył w stronę swoich znajomków. Przyglądał się przez chwilę, jak siada między innymi czarodziejami i zaczyna swobodnie dyskutować, a po chwili sama odwróciłam się na pięcie i podeszłam w stronę moich koleżanek.