Obudził mnie mój własny krzyk. Otworzyłam oczy i prędko usiadłam na łóżku. Byłam cała spocona, oddychałam szybko i płytko, a serce waliło mi w piersi, jakby miało się z niej wyrwać. Szybko zorientowałam się, że jestem w swoim pokoju razem z dwiema moimi współlokatorkami. Opadłam ciężko na poduszkę i próbowałam się uspokoić.
To był sen! Tylko sen! Nie jesteś w lesie! Nath nie chce Cię zabić! To był tylko koszmar! Zaczęłam wpatrywać się w biały sufit. Łzy mimowolnie zaczęły płynąć po moich policzkach.
Może Nath mnie teraz nie chce zabić, ale później, po szkole?! Czego można się spodziewać za kilka lat, gdy się spotkamy?! Przewróciłam głowę w lewo. Moje łóżko stało najbliżej drzwi. Z niego miałam najlepszy widok na resztę pokoju.
Na przeciwko mnie stało w kącie, po drugiej stronie okna łóżko jednej z mojej współlokatorek, Jasmine Petrow. Jest to miła, wesoła i otwarta na ludzi dziewczyna. Niska, i mająca na tym punkcie kompleksy, brązowooka blondynka, z pochodzenia rosjanka. Czasami mówi w swoim ojczystym języku, co, na szczęście, zdarza się bardzo rzadko. tylko wtedy, gdy ktoś ją bardzo rozgniewa lub poruszy.
Dalej w łóżku najbliżej drzwi do łazienki, stało łóżko, na którym spała, w niemożliwie zamotanej kołdrze, Nicole van Houten. rudowłosa i szczera do bólu szwajcarka. Całkowicie zakochana i oddana muzyce. Tańczy i śpiewa praktycznie wszędzie i o każdej porze. Nawet czasem przez sen coś nuci. Zwykle są to piosenki Stefanie Heinzmann lub Anny Rossinelli. Zawsze to bawi Jasmine. Mnie nie koniecznie, bo nie pozwala mi spać.
Na przeciwko stała stara, zabytkowa szafa. Dwie takie same stały obok drzwi do wyjścia i pomiędzy łóżkami dziewczyn. Na środku pokoju leżał miękki, perski dywan. Przy każdym łóżku stała mała komoda z mahoniu.
Spojrzałam na zegarek, który stał na komodzie.
5:30. Cóż, jeśli teraz zajmę łazienkę, to nie będę musiała później o nią się kłócić z dziewczynami. Wstałam z ciepłego łóżka, podeszłam do swojej szafy i wyjęłam swój strój do walki (czarna bluzka z krótkim rękawem, czarna bluza i obcisłe, ciemne leginsy), po czym cichutko, na palcach przeszłam do małego, białego pomieszczenia na planie kwadratu.
Na lewo od drzwi stał, tak zwany tron, na przeciwko którego została umieszczona umywalka i niewielka szafeczka, w której były wszystkie moje, Jasmine i Nicole kosmetyki i inne pierdoły, a na ścianie wisiało okrągłe lustro w pozłacanej ramie. W rogu pomieszczenia, z prawej strony stał prysznic, a po przeciwnej stronie była wanna. Pomiędzy nimi stał wiklinowy kosz na brudne ubrania. Wszystko było w białym, lekko szarawym kolorze.
Ubrania, które wzięłam ze swojej szafy, położyłam na sedesie, a sama zdjęłam szybko pidżamę i weszłam pod prysznic. Chłodna woda, spływająca mi po plecach całkowicie mnie wybudziła, lecz nie wymazała mi z pamięci koszmaru, który mi się śnił. Gdzieś w głowie ciągle widziałam przerażającą fioletową barwę oczu mojego byłego przyjaciela.
Mojego byłego przyjaciela. Niechciane wspomnienie sprzed tygodnia stanęło mi przed oczami.
Stałam w niewielkiej grupce Nieprzydzielonych. Kilka metrów dalej stał Nath. Na jego zwykle wesołej twarzy pojawiła się maska spokoju, godna pokerzysty. Spojrzał w moją stronę i uśmiechną się lekko. Podniosło mnie to trochę na duchu.
- Jonathan Nightway! - oznajmiła niska kobieta z długą szramą na prawy policzku, szpecącą jej jeszcze młodą twarz. Czarnowłosy wyszedł pewny krokiem z naszej grupki i podszedł do pucharu, który stał na niewielkim stoliku. Wziął sztylet i naciął sobie nim dłoń. Natychmiast popłynęła krew. Uniósł dłoń nad pucharem i kilka jej kropel do niego wpadło. Buchnął krwistoczerwony dym, z którego wyłonił się jakiś symbol, ale nie mogłam go zobaczyć.
- Sekta Wampirów! - nagle znikąd pojawiły się oklaski. Nath ukłonił się nam i zatrzymał na krótko swój wzrok na mnie, po czym odwrócił się i poszedł.
- Sophia Meyer! - wzdrygnęłam lekko. Wzięłam głęboki oddech i weszłam po schodkach na podwyższenie. Stanęłam przed stolikiem i, jak w transie, sięgnęłam po sztylet.
Był on wykonany ze srebra. Rękojeść miał wysadzaną rubinami, szmaragdami i cymofanami. Trzymając go, czuć było tą niezwykłą siłę i moc, którą miał w sobie. Zostały rzucone na niego bardzo silne czary, które podobno wszczepiły w nie cząstki dusz Nadnaturalnej Trójcy, Pierwszego Wampira, Pierwszego Wilkołaka i Pierwszego Czarodzieja, którym był sam Merlin.
Zrobiłam nacięcie na lewej dłoni, z którego natychmiast napłynęła krew. Rana bardzo mnie piekła i tylko siłą woli powstrzymywałam się od głośnego syku. Uniosłam rękę nad naczyniem, a gdy wpadła tam kropla mojej krwi wybuchną ogromny obłok żółtego dymu. Przerażona, cofnęłam się do tyłu, przyciskając do piersi dłoń z raną. Po chwili z dymu wyłonił się księżyc w pełni, w którym widać było postać wyjącego wilka.
- Sekta Wilkołaków! - z drugiej strony podwyższenia usłyszałam oklaski i gwizdy. Ukłoniłam się grupie Nieprzydzielonych i ruszyłam w stronę trochę zbyt głośno wiwatującego tłumu wilkołaków.
Potrząsnęłam głową, by odpędzić to wspomnienie. W ciągu tego tygodnia wychodziłam z sypialni tylko na posiłki. Z tego, co powiedziały mi Jasmine i Nicole, wychodzi, że przygotowują Turniej Trójcy. Te zawody są obowiązkowe dla każdego, kto jest w pierwszej klasie, nie zależnie od tego, czy ktoś urodził się w rodzinie
zwykłych ludzi, czy też nie. Ja wychowywałam wśród
normalnych ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia o nadnaturalności. Moje współlokatorki pochodzą z bardzo starych rodów wilkołaków i dlatego nie musiały przechodzić Rytuału Przydzielenia. Szczęściary.
Zakręciłam kurek z wodą i wyszłam ze szklanej kabiny. Owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do lustra, wiszącego w drugim kącie pomieszczenia.
Zobaczyłam w nim młodą, piękną szesnastolatkę z ogromnymi sinymi plamami pod brązowymi oczami. Mokre, czarne jak heban włosy spływały mi po ramionach. Szybko chwyciłam biały puchowy ręcznik, który parę sekund później, stworzył turban na głowie. Z szafeczki wyjęłam kilka kosmetyków i zaczęłam tuszować wory pod oczami.
Jak ja nienawidzę tego świństwa! Gdy skończyłam, schowałam je z powrotem i nałożyłam na siebie wcześniej przygotowane ubrania. Zdjęłam ręcznik i wysuszyłam włosy, które zakręciły się i natychmiast stały się o połowę krótsze. Wyszłam z łazienki. Swe kroki skierowałam od razu do łóżka Nicky. Potrząsnęłam nią lekko. Wymruczała coś o papierze w pizzy i dalej spała. Szturchnęłam nią mocniej, też nic.
- Tosty z ketchupem! - mamrotała. Zachichotałam cicho. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę szóstą trzydzieści.
Siedziałam w łazience godzinę?! Popatrzyłam na dziewczynę, wyprostowałam się i stanęłam na środku pokoju.
- TAYLOR LAUTNER TU JEST!!! - wrzasnęłam. Nie minęła sekunda, a dostałam odpowiedź.
- CO?!!! GDZIE?!!! - usłyszałam krzyk moich dwóch współlokatorek. Jasmine stała przy łóżku, gorączkowo obracając się wokół, a Nicole, cała zaplątana w pościeli, leżała na podłodze i próbowała odgarnąć z twarzy rude kosmyki. Zaczęłam się głośno śmiać. Dziewczyny spojrzały na mnie bykiem.
- Pospieszcie się, za półtorej godziny śniadanie! - odparłam, po czym odwróciłam się na pięcie i usiadłam na swoim łóżku.
Jass, korzystając z okazji, prędko doskoczyła do swojej szafy, wyciągnęła swój czarny strój do walki, by po chwili zatrzasnąć drzwi do białego pomieszczenia. Nicky wygrzebała się z kołdry i usiadła na swoim łóżku, nucąc coś po niemiecku. Ja natomiast chwyciłam swoją szczotkę i zaczęłam szarpać nią swoje włosy. Po skończonej torturze, zaplątałam je w warkocz. Jasmine, wyszła z łazienki, poprosiła mnie, bym jej zrobiła francuskiego warkocza. Zza ściany słychać było stłumiony przez wodę głos Nicole.
Jonathan pewnie ma nowych przyjaciół, więc i ja mogę zakumplować się z dziewczynami. - pomyślałam, gdy skończyłam swoją robotę. Fryzura Jass podkreślała jej słowiańskie korzenie. Kilka minut później, z pomieszczenia obok, wyszła rudowłosa, całkowicie ubrana i uczesana.
- Jest siódma trzydzieści. - oznajmiła, zerkając na zegarek stojący na jej komodzie. - Chyba możemy już iść. Razem z blondynką przytaknęłyśmy. Cała nasza trójka weszła do sporego salonu.
Ściany były obłożone tapetą w różnych odcieniach żółtego koloru, ze srebrną boazerią. Podłoga wyłożona została brzozowymi panelami, które zasłaniały ogromne perskie dywany. Na środku pokoju stały stare, drewniane schody prowadzące na wyższe piętra, gdzie umieszczone zostały inne sypialnie. Na przeciwko nich stały duże drzwi prowadzące na korytarz. Pod ścianami, pomiędzy drzwiami, stały kanapy z żółtą tapicerką oraz regały z różnymi książkami.
W pokoju było już trochę osób. Większość to były pierwszoroczne wilkołaki.
Chyli nie tylko ja źle spałam... - myślałam, patrząc na wory chłopaków i niedokładnie zatuszowane cienie pod oczami dziewczyn.
- Cześć laski! - krzyknął w naszą stronę wysoki blondyn, po czym podszedł ze swoim kumplem.
- Cześć Louis! Hej, Matt! - przywitała się z nimi Jasmine.
Louis Solberg to wysoki, przystojny, jasnowłosy chłopak, który, tak jak ja, został wychowany w społeczeństwie nie mającym zielonego pojęcia o nadnaturalności. Moglibyśmy znaleźć wspólny język, gdyby nie podrywał mnie za każdym razem, gdy się do niego odezwę.
Matthew Arslan jest jego najlepszym kumplem i przeciwieństwem. Średniego wzrostu, zielonooki szatyn pochodzący z bardzo wpływowej rodziny wilkołaków. Rzadko zwraca na mnie uwagę, co zresztą jest mi na rękę.
- Idziecie na śniadanie? - zapytał szatyn. Dziewczyny pokiwały głowami. - Chcecie iść z nami?
- Jasne bardzo chętnie! - powiedziała Nicky. Dwa wilkołaki wyszczerzyły zęby w uśmiechu i natychmiast pogrążyły się w rozmowach. Ja cicho dreptałam obok nich i rozglądałam się około.
Korytarze, w przeciwieństwie do salonu naszej Sekty, były chłodne i surowe. Drogę oświetlały nam pochodnie, powieszone na ścianach, co trzy metry. Kroki naszej piątki dudniły i mogło się wydawać, że biegnie tędy stado słoni. Dochodziliśmy do sali, gdzie wszystkie Sekty jadały razem posiłki. Tylko to robiliśmy razem. Wszystkie lekcje mieliśmy oddzielnie, a salony Sekt były w różnych częściach zamku.
- Proszę, proszę, proszę! - za naszymi plecami rozległ się ociekający kpiną i jadem głos. - Kogo my tu mamy?! Sforę śmierdzących kundli!
Odwróciliśmy się. Przed nami stała nonszalancko pięcioosobowa grupa wampirów. Zauważyłam wśród niej Nath'a. Miał znudzony wyraz twarzy.
- Was też miło widzieć, krwiopijcy! - odwarknęła Nicole. Matt, Louis, Jass i Nicky podeszli kilka kroków, a oparłam się o ścianę. Mój ruch zobaczył Jonathan i od razu podszedł w moją stronę.
- Hej.
- Hej.
W ciszy przyglądaliśmy się kłócącym się wampirom i wilkołakom. Przypomniałam sobie sen, więc odsunęłam się od niego trochę.
- Zły sen? - zapytał, przyglądając się mi kątem oka.
- Skąd wiesz?
- Soph,przyjaźnimy się, znam Cię!
- Raczej się przyjaźniliśmy się... - mruknęłam, spuszczając głowę.
- Dlaczego
przyjaźniliśmy się, dalej jesteśmy przyjaciółmi! - powiedział rozbawiony.
- Bo ty jesteś wampirem, a wilkołakiem! - pisnęłam. - Jak będziemy się przyjaźnić, to nas zlinczują!
- Boisz się? - bardziej stwierdził niż spytał. - Przecież ty się niczego nie boisz! - powiedział poważnie. - Gdzie ta Sophia Meyer, która nie bała się zeskoczyć z cztero-metrowej drabiny! - prawie krzyczał, nasi znajomi, zajęci kłótnią, nie słyszeli tego. - Gdzie ta Soph, która wymykała się ze mną na koncerty o północy!
- Nadal tu jest... - szepnęłam.
- W takim razie, gdzie się podziała twoja dewiza?! - syknął, stając na przeciwko mnie. Oparł swoje dłonie na ścianie nad moją głową. - A może jej nie pamiętasz?!
- Bez ryzyka nie ma zabawy!
- Teraz pokaże Ci, jak się ryzykuję! - podszedł do Matt'a i przytulił go.
- Kocham Cię! - wrzasnął. Obie nasze grupy popatrzyły na niego, jak na wariata, który uciekł z psychiatryka, a on ciągle wykrzykiwał, że kocha Matthew'a nad swoje życie. W końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Nath odczepił się od przerażonego szatyna i zaczął przyglądać się mojej radości. Ruszył w moją stronę i wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją bez zastanowienia.
- Dewiza.
- Bez ryzyka nie ma zabawy!
_________________________________________________________________________________
Cały miesiąc to pisałam! O, matko!
Mam nadzieję, że się spodobał ten rozdział!
Zachęcam do komentowania!